Player

środa, 9 listopada 2016

Rozdział 1

Brama natychmiast się otworzyła. Stała w niej wysoka, czarnowłosa czarownica w szmaragdowozielonej szacie. Miała srogą twarz i Hermiona pomyślała, że nie jest to osoba, obok której można przejść obojętnie.
- Pirszoroczni, pani profesor McGonagall - oznajmił Hagrid.
- Dziękuję ci, Hagridzie. Sama ich stąd zabiorę.
Otworzyła szerzej drzwi. Sala wejściowa była tak wielka, że zmieściłby się w niej cały dom Grangerów. Płonące pochodnie oświetlały kamienne ściany, podobne jak w podziemiach Gringotta, sklepienie ginęło w mroku, a wspaniałe marmurowe schody wiodły na piętro. Ruszyli za profesor McGonagall po kamiennej posadzce. Zza drzwi po prawej stronie dochodził ożywiony gwar, ale profesor McGonagall zaprowadziła ich do pustej komnaty z drugiej strony. Stłoczyli się w niej, rozglądając niepewnie wokół siebie.
- Witajcie w zamku Hogwart - powiedziała profesor McGonagall. - Bankiet rozpoczynający nowy rok wkrótce się zacznie, ale zanim zajmiecie swoje miejsca w Wielkiej Sali, zostaniecie przydzieleni do domów. Ceremonia przydziału jest bardzo ważna, ponieważ podczas całego pobytu w Hogwarcie wasz dom będzie czymś w rodzaju rodziny. Będziecie mieć zajęcia razem z innymi mieszkańcami waszego domu, będziecie spać z nimi w dormitorium i spędzać razem czas wolny w pokoju wspólnym. Są cztery domy: Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. Każdy dom ma swoją zaszczytną historię i z każdego wyszli na świat słynni czarodzieje i znakomite czarodziejki. Tu, w Hogwarcie, wasze osiągnięcia będą chlubą waszego domu, zyskując mu punkty, a wasze przewinienia będą hańbą waszego domu, który przez was utraci część punktów. Dom, który osiągnie najwyższą liczbę punktów przy końcu roku, zdobędzie Puchar Domów, co jest wielkim zaszczytem. Mam nadzieję, że każde z was będzie wierne swojemu domowi, bez względu na to, do którego zostanie przydzielone. Ceremonia przydziału odbędzie się za kilka minut w obecności całej szkoły. Zalecam wykorzystanie tego czasu na zadbanie o swój wygląd.
Jej spojrzenie spoczęło przez chwilę na pelerynie Neville’a, która była zawiązana pod jego lewym uchem, a następnie na usmolonym nosie rudzielca. Harry nerwowo przygładził włosy, a Hermiona starała się rozprostować swoje pukle przeczesaniem włosów palcami. Doszła jednak do wniosku, że i tak nie da rady zrobić niczego sensownego ze swoimi włosami, więc zastygła w bezruchu. Miała nadzieję, że są na to jakieś zaklęcia, bo inaczej oszaleje musząc walczyć z taką szopą na głowie, jaką miała w tamtym momencie.
- Wrócę, kiedy będziecie gotowi - oznajmiła profesor McGonagall. - Proszę zachować spokój.
I wyszła z komnaty. Harry przełknął ślinę. Obok nich Ron bladł coraz bardziej. Hermiona miała wrażenie, że nawet jego piegi były jaśniejsze.
- A właściwie jak oni dokonują tego przydziału? - zapytał Harry Hermionę
Pokręciła głową na znak, że nie wie. Oczywiście szukała tej informacji, ale nigdzie nie była ona zapisana. Rozejrzała się nerwowo i zobaczyła, że inni też są przerażeni. Nikt się nie odzywał. Utkwiła wzrok w podłodze i czekała. Za chwilę wróci profesor McGonagall i powiedzie ją ku jej przeznaczeniu. A potem stało się coś, co sprawiło, że podskoczyła w powietrze przynajmniej na stopę. Kilku chłopców za nią wrzasnęło ze strachu.
- Co to...
Zaparło jej dech w piersi. Przez ścianę tuż za Hermioną przeniknęło około dwudziestu duchów. Perłowobiałe i lekko przezroczyste, szybowały w komnacie, rozmawiając między sobą i nie zwracając na nich uwagi. Wyglądało na to, że o coś się spierają. Duch małego grubego mnicha mówił:
- Przebaczać i zapominać, powtarzam, to nasza zasada. Powinniśmy dać mu jeszcze jedną szansę...
- Mój drogi Mnichu, czyż nie daliśmy już Irytkowi wszystkich szans, na jakie zasługiwał? I wciąż nas oczernia, a przecież tak naprawdę wcale nie jest duchem... Hej, a wy co tu robicie?
Duch w kryzie i trykotach nagle zauważył tłum pierwszoroczniaków. Nikt mu nie odpowiedział.
- Nowi studenci! - powiedział Gruby Mnich, obdarzając ich uśmiechem. Czekacie na przydział, co?
Kilka osób pokiwało milcząco głowami.
- Może się spotkamy w Hufflepuffie! - rzekł Mnich. - To mój stary dom.
- No, idziemy! - rozległ się ostry głos. - Ceremonia przydziału zaraz się rozpocznie.
Wróciła profesor McGonagall. Duchy jeden po drugim wsiąknęły w ścianę.
- A teraz proszę stanąć rzędem - poleciła profesor McGonagall - i iść za mną.
Hermiona czuła się dość dziwnie, bo nogi miała jakby z ołowiu, ale stanęła za chłopcem o piaskowych włosach. Za sobą miała Harry'ego. Wyszli gęsiego z komnaty, a potem przeszli przez salę wejściową i przez podwójne drzwi wkroczyli do Wielkiej Sali. Nigdy nawet sobie nie wyobrażała tak dziwnego i wspaniałego miejsca. Oświetlały je tysiące świec unoszących się w powietrzu ponad czterema długimi stołami, za którymi siedziała reszta uczniów. Stoły zastawione były lśniącymi złotymi talerzami i pucharami. U szczytu stał jeszcze jeden długi stół, przy którym zasiadali nauczyciele. Tam właśnie zaprowadziła ich profesor McGonagall i kazała się zatrzymać w szeregu, twarzami do reszty uczniów. W migotliwym blasku świec wpatrzone w nich twarze wyglądały jak blade lampiony. Tu i tam między uczniami połyskiwały srebrną poświatą duchy. Czując się trochę nieswojo pod tymi wszystkimi spojrzeniami, Hermiona popatrzyła w górę i zobaczyła aksamitnoczarne sklepienie upstrzone gwiazdami.
- Jest zaczarowane... żeby wyglądało jak prawdziwe niebo... Czytałam o tym w książce o historii Hogwartu.- Szepnęła do Harry'ego, który również podziwiał sklepienie.
Trudno było uwierzyć, że jest tam w ogóle sklepienie i że Wielka Sala nie jest po prostu otwarta na niebo. Szybko spojrzała w dół, bo profesor McGonagall ustawiła przed nami stołek o czterech nogach. Na stołku spoczywała spiczasta tiara czarodzieja, wystrzępiona, połatana i okropnie brudna. Dziewczynka utkwiła wzrok w tiarze. Przez kilka sekund panowała głucha cisza. A potem tiara drgnęła. Szew w pobliżu krawędzi rozpruł się szeroko jak otwarte usta i tiara zaczęła śpiewać:
,,Może nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał,
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy,
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwarta szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin,
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!"
Cała sala rozbrzmiała oklaskami i okrzykami, kiedy tiara zakończyła swój śpiew. Potem skłoniła się przed każdym z czterech stołów i ponownie znieruchomiała.
- Więc musimy po prostu przymierzyć ten kapelusz! - szepnął Harry.
- Zabiję tego Freda, opowiadał mi o pojedynku z trollem. -  dało się słyszeć szept Rona za nami.
Harry uśmiechnął się blado. Teraz wystąpiła profesor McGonagall, trzymając w ręku długi zwój pergaminu.
- Kiedy wyczytam nazwisko i imię, dana osoba nakłada tiarę i siada na stołku. Abbott, Hanna!
Z szeregu wystąpiła dziewczynka o różowej buzi i jasnych mysich ogonkach, nałożyła tiarę, która opadła jej prawie na nos, i usiadła. W chwilę później...
- HUFFLEPUFF! - krzyknęła tiara.
Przy stole po prawej stronie rozległy się oklaski i okrzyki aplauzu. Hanna podreptała do niego i usiadła, a Harry zobaczył, jak duch Grubego Mnicha macha do niej wesoło.
- Bones, Susan!
- HUFFLEPUFF! - wrzasnęła znowu tiara, a Susan usiadła obok Hanny.
- Boot, Terry!
- RAVENCLAW!
Tym razem rozległy się wiwaty przy drugim stole na lewo, gdzie kilka osób powstało, by uścisnąć rękę Terry’emu. „Brocklehurst, Mandy" też powędrowała do Ravenclawu, ale „Brown, Lavender" pierwsza trafiła do Gryffindoru, co wywołało burzę oklasków przy krańcowym stole po lewej stronie. Hermiona dostrzegła tam rudych bliźniaków. „Bulstrode, Millicenta" znalazła się w Slytherinie. Zrobiło jej się naprawdę niedobrze. Kolejne nazwiska były wyczytywane, a ona nie była w stanie zapamiętać żadnego z nich. Aż w końcu...
- Granger, Hermiona!
Zacisnęła pięści i niemal podbiegła do stołka, szybko wciskając tiarę na głowę.
- Hmm… - usłyszała w uchu cichy głosik. - Trudne. Bardzo trudne. Mnóstwo
odwagi, tak. Umysł niemalże Roweny Ravenclaw. To prawdziwy talent... och, na Boga, tak... i zdrowe pragnienie sprawdzenia się... tak, to bardzo interesujące... Więc gdzie mam ją przydzielić? -Hermiona chwyciła mocno za krawędzie stołka - Możesz być kimś wielkim, tak, to wszystko jest tu, w twojej głowie, a Slytherin na pewno pomoże ci w osiągnięciu wielkości... No dobrze, już wiem... - SLYTHERIN! - ostatnie słowo tiara krzyknęła na całą salę.
Owacje przy krańcowym stole po prawej stronie. Oddała McGonagall tiarę i spokojnie podeszła do stołu jej domu. Kilka osób uścisnęło jej rękę i uśmiechnęło się przyjaźnie. Dopiero teraz zobaczyła dokładnie stół prezydialny. Na samym końcu siedział gajowy Hagrid. A pośrodku, na wielkim złotym krześle z oparciami siedział sam Dumbledore. Poznała go natychmiast, bo przecież dobrze się przyjrzała jego żywej podobiźnie w książkach. Srebrne włosy Dumbledore’a płonęły jasnym blaskiem. W mrocznej sali lśniły tak tylko te włosy i duchy.
Kiedy wywołano Neville’a Longbottoma, chłopca, który zgubił ropuchę, biedak przewrócił się, idąc do stołka, a potem długo na nim siedział, póki tiara w końcu nie krzyknęła:
- GRYFFINDOR!
Neville zerwał się i odbiegł, wciąż w tiarze na głowie, i musiał wrócić, żeby wśród ryków śmiechu rozbawionej sali oddać ją Morągowi MacDougalowi. Następnie wystąpił dumny i blady Malfoy.
Zaledwie tiara dotknęła jego głowy, wrzasnęła:
- SLYTHERIN!
Malfoy usiadł obok Hermiony, a po drugiej stronie miał Crabba i Goyle'a. Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Jak widać znowu się spotykamy - powiedział.
Dziewczynka odpowiedziała mu uśmiechem, obserwując dalej ceremonię przydziału. Pozostało ich już niewielu. Moon... Morcar... Nott... Parkinson... potem para bliźniaczek, Patil i Patil... potem Perks Sally Anna... aż w końcu...
- Potter, Harry!
Kiedy Harry wystąpił, rozległy się podniecone szepty, jakby w całej sali wykipiała woda na rozpaloną do czerwoności blachę.
- Potter? Tak powiedziała?
- Ten Harry Potter?
Wszyscy wyciągali głowy, bo każdy chciał mu się przyjrzeć. Tylko Granger i Malfoy siedzieli dalej tak samo. Już widzieli Harry'ego i z nim rozmawiali. Draco przypatrywał się z ciekawością Hermionie.
- SLYTHERIN!
Wrzask tiary wyrwał ją z zamyślenia.
Harry zdjął ją i na trzęsących się nogach ruszył ku stołowi, pośród najgłośniejszych jak dotąd wiwatów. Draco wstał i uścisnął mu serdecznie rękę, a trzy czwarte stołu ryczało: „Mamy Pottera! Mamy Pottera!". Jeszcze tylko cztery osoby nie miały przydziału. „Thomas, Dean”, ciemnoskóry chłopiec wyższy nawet od  Rona, usiadł przy stole Gryffindoru. „Turpin, Lisa”, trafiła do Ravenclawu, a potem nadeszła kolej na Rona, który już nie był po prostu blady, ale bladozielony. Ostatecznie trafił on do Gryffindoru, a Hermiona zauważyła, że jego bracia ściskają mu z radością ręce. Ostatni z nowych uczniów to, jak wyczytała profesor McGonagall, „Zabini, Blaise” i został przydzielony do Slytherinu. Profesor McGonagall zwinęła pergamin i zabrała Tiarę Przydziału. Hermiona popatrzyła na swój pusty złoty talerz. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo jest głodna. Paszteciki dyniowe należały już do zamierzchłej przeszłości.
Teraz powstał Albus Dumbledore. Rozłożył szeroko ramiona, twarz miał rozpromienioną, jakby nic nie mogło go tak ucieszyć, jak widok wszystkich uczniów.
- Witajcie! - powiedział. - Witajcie w nowym roku szkolnym w Hogwarcie! Zanim rozpoczniemy nasz bankiet, chciałbym wam powiedzieć kilka słów. A oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję wam!
I usiadł. Rozległy się oklaski i wiwaty. Siedzący obok Hermiony Harry wyglądał, jakby nie wiedział, czy się śmiać, czy zachować powagę.
- Czy on jest trochę... no wiesz... stuknięty? - zapytał niepewnym tonem Dracona.
- Stuknięty? - powtórzył blondyn beztrosko. - Tak można to określić, chociaż wielu ludzi twierdzi, że to geniusz! Dasz wiarę? Podać ci ziemniaczki, Harry?
Harry otworzył usta. Półmiski pełne były najróżniejszych potraw. Hermiona już napełniła talerz wszystkim po trochu, prócz miętówek, i zaczęła jeść. Wszystko było naprawdę wspaniałe. Zwróciła też uwagę na ducha siedzącego przy stole Gryffindoru. A rozgrywała się tam całkiem ciekawa akcja. Duch złapał się za lewe ucho, pociągnął i... głowa przechyliła się na bok i spoczęła na ramieniu, jakby była na zawiasach. Ktoś najwidoczniej próbował odciąć mu głowę, ale brakowało mu wprawy i nie zrobił tego dokładnie. Przy stole Slytherinu siedział duch z pustymi, bladymi oczyma i ponurą twarzą, w szatach zbryzganych srebrną krwią. Był nieco przerażający i Hermiona przyrzekła sobie solennie, że będzie się od niego trzymać z daleka. Kiedy wszyscy najedli się do syta, resztki po prostu znikły z talerzy, które znowu zalśniły czystością. W chwilę później pojawiły się desery: bloki lodów we wszystkich smakach, jakie można sobie było wymyślić, strucle jabłkowe, ciastka z owocami polane syropem, polane czekoladą ekierki, pączki nadziewane konfiturą, biszkopty z kremem, truskawki, marmoladki, ryżowy budyń...
Dziewczynka nałożyła sobie wielki kawałek ciepłej szarlotki z lodami waniliowymi i truskawkowymi oraz polewą karmelową. Ten sam deser znajdował się na talerzu Malfoya. Harry pokusił się natomiast na pączki, które wyglądały równie apetycznie. Szarlotka rozpływała jej się w ustach, a tymczasem rozmowa zeszła na koligacje rodzinne.
- Ja jestem czystokrwisty - powiedział Draco. - Tak samo jak większość Ślizgonów.
- A ty, Hermiono? - zapytał Hermionę siedzący naprzeciwko Blaise.
- Ja nie wiem... - większość siedzących bliżej osób obróciła się w jej kierunku. - Nie znam swoich rodziców. Jak miałam siedem lat zaadoptowali mnie Grangerowie. Są mugolami. Jestem pewna, że moi rodzice są czarodziejami. Nie mam żadnych wspomnień sprzed pobytu u Grangerów. Mówili mi, że namówił ich do tego jakiś mężczyzna, który uciekał przed kimś. Mówił, że i on i ja jesteśmy zagrożeni. Nie wierzę. Moim zdaniem brak pamięci to efekt zaklęcia zapomnienia - zakończyła swój wywód westchnięciem. - Ale obiecałam sobie, że odnajdę rodziców jak tylko dorosnę.
Hermiona była coraz bardziej senna. Rzuciła okiem na stół prezydialny. Hagrid pociągał zdrowo z pucharu. Profesor McGonagall rozmawiała z profesorem Dumbledore’em. Jakiś nerwowy młodzieniec, w absurdalnym turbanie, rozmawiał z jakimś nauczycielem o tłustych czarnych włosach, haczykowatym nosie i ziemistej cerze. Nagle ów nauczyciel spojrzał ponad turbanem nauczyciela w turbanie prosto w oczy Hermiony.
- Auu! - syknął Harry i złapał się za głowę.
- Co ci jest? - zapytała go Hermiona.
- N-nic.
- Kim jest ten nerwowy młodzieniec? - zapytała, tym razem siedzącego niedaleko ucznia ze starszego roku.
- To profesor Quirell. Uczy obrony przed czarną magią. Rozmawia z profesorem Snape'm, który uczy eliksirów i jest opiekunem naszego domu.
Obserwowała Snape’a przez jakiś czas, ale ten już na nią nie spojrzał. W końcu znikły również desery i znowu powstał profesor Dumbledore. W sali zrobiło się cicho.
- E-hym... jeszcze tylko kilka słów. Mam nadzieję, że wszyscy się najedli i napili. Chciałbym wam przekazać kilka uwag wstępnych. Pierwszoroczniacy niech zapamiętają, że nikomu nie wolno wchodzić do lasu, który leży na skraju terenu szkoły. Dobrze by było, żeby pamiętało o tym również kilku starszych uczniów.
Migocące oczy Dumbledore’a zwróciły się w stronę rudych bliźniaków.
- Pan Filch prosił mnie też, żebym wam przypomniał, że między lekcjami, na korytarzach, nie wolno używać żadnych czarów. Próby do quidditcha rozpoczną się w drugim tygodniu semestru. Każdy, kto jest zainteresowany grą w barwach swojego domu, powinien zgłosić się do pani Hooch. I ostatnia uwaga. Muszę was poinformować, że w tym roku wstęp na korytarz na trzecim piętrze, ten po prawej stronie, jest zabroniony. Dla wszystkich, o ile nie chcą umrzeć w straszliwych mękach.
Harry roześmiał się, ale był jednym z niewielu, którzy to uczynili.
- On chyba żartuje, co? - mruknął.
- Nie sądzę - odrzekł jeden ze starszych uczniów. - To dziwne, bo zwykle podaje powód, dla którego nie wolno gdzieś wchodzić... W lesie jest mnóstwo niebezpiecznych zwierząt i potworów, wszyscy o tym wiedzą. Ale tu, na trzecim piętrze...
- A teraz, zanim pójdziemy spać, zaśpiewajmy nasz szkolny hymn! - zawołał Dumbledore.
Nowi studenci zauważyli, że uśmiechy innych nauczycieli jakby nieco zbladły. Dumbledore poderwał lekko swoją różdżkę, jakby strząsał z niej muchę, a z jej końca wystrzeliła złota szarfa, która uniosła się w wysoko nad stoły i rozwinęła, jak wąż, w słowa.
- Każdy wybiera sobie ulubioną melodię - zawołał Dumbledore - i śpiewamy!
A cała szkoła zawyła:
Hogwart, Hogwart, Pieprza-Wieprzy Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto miody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziem wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!
Każdy kończył śpiewać w trochę innym czasie. W końcu tylko bliźniacy Weasleyowie śpiewali na powolną melodię marsza żałobnego. Dumbledore dyrygował nimi za pomocą różdżki aż do ostatniej nuty, a kiedy wreszcie skończyli, był jednym z tych, którzy klaskali najgłośniej.
- Ach, muzyka - powiedział, ocierając łzę w oku. - To magia większa od wszystkiego, co my tu robimy! A teraz, pora spania. Biegiem do łóżek!
Pierwszoroczniacy z przydziałem do Slytherinu pomaszerowali za wysokim chłopcem, o nieco podłużnej twarzy. Przepychali się przez huczący od gwaru tłum. Wyszli z Wielkiej Sali, a potem prefekt poprowadził ich marmurowymi schodami. Hermiona, tak jak większość uczniów czuła, że nogi ma jak z ołowiu, tym razem nie ze strachu, ale ze zmęczenia i obżarstwa. Była tak senna, że nie zaskoczyło jej wcale, iż ludzie z portretów na ścianach korytarzy szeptali coś i pokazywali ich sobie. Chłopiec poprowadził ich na dół do lochów. Schodzili coraz niżej, aż zeszli do podziemi.  Na samym końcu korytarza wisiał portret mężczyzny w szmaragdowej szacie. Koło jego nóg wił się wąż. Miał drwiący uśmiech i orzechowe oczy.
- Hasło? - zapytał.
- Czysta krew.
Portret usunął się ukazując okrągłą dziurę w ścianie. Hermiona przeszła przez nią bez problemów. I znalazła się w pokoju wspólnym Slytherinu. Było to dość duże pomieszczenie zalane zielonym światłem. Wystrój wnętrza był utrzymany w kolorach srebrnym, zielonym i czarnym. Dość mrocznie. Hermiona uśmiechnęła się. Podobało jej się tutaj. Zauważyła, że kąciki ust Harry'ego również uniosły się ku górze, a Malfoy jawnie okazywał swój zachwyt, podobnie jak większość pierwszorocznych. Prefekt pokazał im dwoje drzwi, jedne wiodły do sypialń dziewcząt, drugie do chłopców. Sypialnia Hermiony leżała na samym końcu korytarza. Były w niej cztery łóżka, każde z kolumienkami w rogach, między którymi wisiały aksamitne ciemnozielone zasłony. Zauważyła, że tylko przy dwóch łóżkach stały kufry. Jeden z nich był jej. Na drugim widniały inicjały P.P. Ciekawe z kim ma mieć pokój. Nagle drzwi do dormitorium otworzyły się i stanęła w nich dziewczynka, urodą nieco przypominająca mopsa. Miała czarne włosy i ciemne, szare oczy. Obrzuciła pokój uważnym spojrzeniem, które zatrzymała na Hermionie, która odruchowo się wyprostowała i uśmiechnęła się delikatnie. Czarnowłosa odpowiedziała jej tym samym.
- Jestem Pansy Parkinson - wyciągnęła rękę z uśmiechem.
- Hermiona Granger.
Obie były zbyt zmęczone, by zawierać dzisiaj bliższe znajomości. Hermiona wzięła szybki prysznic i przebrała się w atłasową, zieloną piżamkę. Padła na łóżko i wbiła wzrok w sufit. Kilkanaście minut później tą samą pozycję zajęła Pansy.
- Super jedzenie co? - mruknęła Pansy zza zasłony.
Brązowooka odmruknęła jej coś twierdząco, ale nie rozwinęła dalej swojej odpowiedzi. Nie była w stanie. Po prostu zasnęła. Śnił jej się przepiękny ogród. Uciekała przed Draconem Malfoyem, który gonił ją ze śmiechem. Nagle błysnęło czerwone światło. Odwróciła się za siebie, a blondyn leżał sparaliżowany na ziemi. Chciała do niego podbiec, ale nie mogła. Coś odciągało ją w drugą stronę. Czuła jak coś oplata jej ciało i zasłania jej oczy. Potem nastała dusząca ciemność, strach. Kobiecy krzyk, zamazany wśród wirujących wspomnień, które wyglądały na jej, ale takie nie były. Nie pamiętała ich. Obudziła się nagle, zalana potem i drżąca ze strachu. Pansy spała spokojnie, zupełnie nieświadoma koszmarów współlokatorki. Hermiona przewróciła się na drugi bok i znowu zasnęła, a kiedy obudziła się następnego ranka, w ogóle nie pamiętała tego snu. Chociaż dużo lepiej byłoby, gdyby go pamiętała.

Hejka :)!
I jak pierwszy rozdział? Trochę zmieniłam koncepcję, ale nie martwcie się. Już niedługo odejdę od koncepcji książki, na razie korzystam z jej fragmentów. Zapraszam do komentowania :).
Pozdrawiam,
Zuza :).

Prolog - NOWA WERSJA!

Bawiła się z najlepszym przyjacielem w ogrodzie przed domem. Śmiali się. Nagle usłyszeli krzyki. Chłopiec zerwał się z ziemi i zasłonił dziewczynkę swoim ciałem. Jego jasne włosy zasłaniały jej widok na to co się dzieje. Wychyliła głowę nad jego ramieniem. Błysk czerwonego światła i jego przerażone spojrzenie to jedyne co zdążyła zauważyć. Osunął się na ziemię.
- Nie! Nie nie nie! - krzyczała.
,,Proszę, niech mu tylko nic nie będzie.'' - rozpacz w jej myślach była przytłaczająca.
Szukała u niego oznak życia i dzięki Merlinowi, zauważyła podnoszącą się i opadającą klatkę piersiową. Jej palce zacisnęły się na koszulce chłopca. Zimny śmiech pozbawiony krztyny rozbawienia przywrócił ją do rzeczywistości. Zakapturzona postać w ciemnozielonej szacie powoli zbliżała się do nich. Dziewczynka zerwała się z ziemi i zasłoniła leżącego na niej chłopca własnym drobnym ciałkiem. Owa postać porwała ją na ręce. Młodziutka arystokratka zaczęła krzyczeć i bić go swoimi małymi piąstkami gdzie popadnie. Mimo, że nie dawało to żadnego efektu, coraz bardziej się szarpała. Kopała i chyba w coś w końcu uderzyła. Jęk bólu wydarł się niekontrolowanie z ust porywacza.
- Ty mała dziwko! Jesteś tak samo głupia jak matka! - głos był zimny i wściekły.
,,Mamusia! Co z nią? Gdzie jest?'' - setki pytań, żadnej odpowiedzi.
Dziewczynka poczuła szarpnięcie w okolicach pępka i nagle stali w jakimś zaułku. Teleportacja. Mama to kilka razy z nią robiła.
- Masz ją i zabij - warknął do kogoś po czym wepchnął ją w czyjeś ręce i się teleportował.
Zakapturzony mężczyzna, w ciemnej szacie postawił ją pod ścianą. Przywarła do niej całym ciałem. On wyciągnął różdżkę.
,,Mam osiem lat, jestem czarownicą czystej krwi. Mój tatuś gdzieś wyjechał. Gdyby tu był nic by się nie stało, a ja dalej byłabym w domu. Mamusia... Moja mamusia jest bardzo odważna. I ja będę odważna. Jestem czarownicą czystej krwi. Jedem Riddle. Nie dam się zaszczuć jakiemuś, pożal się Merlinie, porywaczowi małych dziewczynek.'' - jej myśli były godne prawdziwej arystokratki.
Wyprostowała się dumnie i uniosła głowę.
- Nie mogę.. - jęknął mężczyzna. - Wybacz mała... Jedyne wyjśćie...  Obliviate.
W blasku rzucanego zaklęcia można było dostrzec ciepły brąz tęczówek zakapturzonego mężczyzny.
***
- POTTER!
- Tak pani? - w drzwiach pokoju pani Riddle pojawiła się rudowłosa kobieta o przepięknych zielonych ochach.
- Moja córeczka, moje ostatnie dziecko..
- Co się stało pani? Chora jest? Trzeba jej pomóc?
- Porwał ją, Lily. Porwał - po policzkach wysokiej rudowłosej kobiety popłynęły łzy.
Jej orzechowe oczy lśniły od niehamowanych łez. Siedem lat temu straciła przez tego samego czarodzieja dwójkę dzieci. Dziś wróg zadał jej najgorszy cios porywając ostatnie jej dziecko. Lily Potter po chwili wahania podeszła do swojej pani i delikatnie ją objęła. W tym uścisku zawarła całe współczucie i zrozumienie dla pani Riddle. Ona też straciła dziecko. I chociaż wiedziała, że jej syn jest u jej siostry, to z pewnością nie był bezpieczny. A już na pewno nie był pozostawiony tam przez którekolwiek z państwa Potter, którzy oficjalnie zginęli siedem lat temu. Harry, stał się żywą legendą. On był tym, który pokonał Voldemorta, on był Chłopcem, Który Przeżył. Problem w tym, że Harry nigdy nie pokonał Voldemorta. Potok myśli Lily przerwały jej własne słowa.
- Kto ją porwał pani?
- Nie wiem. Nie widziałam twarzy. Widziałam jedynie zieloną pelerynę i to jak teleportował się z Hermioną w tylko sobie znane miejsce. Draco leżał obezwładniony na ziemi. - kobieta dostała ataku histerii.
- Znajdę twoje dzieci, pani. Choćbym miała zginąć ich szukając odnajdę je i przyprowadzę do Ciebie.
Druga rudowłosa kobieta gwałtownie podniosła głowę i utkwiła wdzięczne spojrzenie w Lily.
- Jeśli ją znajdziesz, przestaniesz być służącą. Co ja mówię ty już nie jesteś moją służącą! Zrobię z Ciebie arystokratkę Lily Potter. Przyjmiesz moje panieńskie nazwisko. Nikt już nigdy nie nazwie Cię szlamą. Ja tego dopilnuję.
- Nie trzeba pani.
- Nie mów tak do mnie Lily. Mów mi po imieniu. Nie jesteś moją służącą. Nigdy nią nie byłaś. Jesteś moją najwierniejszą przyjaciółką.
Lilyane posłała pani Riddle piękny uśmiech i kiwnęła głową. I pomyśleć, że kiedy trafiła do tego domu siedem lat temu, uratowana przed śmiercią przez Severusa, była w dnie rozpaczy. Jej mąż. Ukochany mąż. James. Żyje czy nie? Nie ma informacji o nim od lat. Oficjalnie oboje nie żyją. Nawet On nie wie, że Lily żyje. A teraz Lily, niegdyś Evans, obecnie Potter przysięgła zemstę temu, który tak bardzo skrzywdził jej rodzinę. Już nie długo. Kobieta zacisnęła palce na różdżce i poczuła ciepłe mrowienie, w momencie kiedy moc przepłynęła przez jej rękę. Jej zielone oczy były pełne determinacji.
***
~Cztery lata później~
Hermiona stała na dworcu Kings Cross i nie miała bladego pojęcia co dalej robić. Że ten cholerny czarodziej nie raczył powiedzieć jej jak dostać się na peron dziewięć i trzy czwarte. Było dla niej zupełnie jasne, że jest gdzieś przejście dostępne i widoczne tylko dla czarodziei. Nagle zauważyła mężczyznę w powiewającej pelerynie. Obok niego szła kobieta w szmaragdowej szacie. Przed nimi pchał wózek chłopiec, zapewne w jej wieku. Wykazywał niezaprzeczalne podobieństwo do dorosłego mężczyzny. Miał blond włosy i stalowoszare oczy. Rysy twarzy miał ostre, jednak bardziej przypominały one rysy idącej za nim kobiety. Dziewczynka obrzuciła uważnym spojrzeniem wózek chłopaka. Miał kilka kufrów i klatkę z SOWĄ! Podążyła za nimi zachowując bezpieczną odległość. Kobieta położyła rękę na ramieniu chłopca.
- Idziemy - powiedział chłodno mężczyzna.
Ruszyli spokojnym krokiem w kierunku barierki pomiędzy peronem 9 i 10. Kiedy Hermiona była już pewna, że ich wózek się rozbije, oni nagle... po prostu znikli. Czarodzieje. Na pewno. Dziewczynka niepewnie ruszyła w kierunku barierki. Bała się, więc zaczęła biec. Biegła prosto na barierkę - była pewna, że wózek się o nią rozbije, a barierka była coraz bliżej wiedziała, że już nie będzie w stanie się zatrzymać - straciła kontrolę nad wózkiem jeszcze kawałeczek - zamknęła oczy, spodziewając się straszliwego wstrząsu i łoskotu... Nic takiego się nie wydarzyło... biegła dalej... otworzyła oczy. Przy peronie stał czerwony parowóz, a za nim wagony pełne ludzi. Na tabliczce widniał napis: Pociąg ekspresowy do Hogwartu, godzina jedenasta. Spojrzała za siebie i tam, gdzie była barierka, zobaczyła łuk z kutego żelaza z napisem: Peron numer dziewięć i trzy czwarte. A więc już czas na podróż do świata magii. W końcu odkryje swoje prawdziwe ja. Udało się. Kłęby dymu z parowozu przepływały nad głowami ludzi, a pomiędzy ich nogami kręciło się mnóstwo kotów różnej maści. Przez zgiełk podnieconych głosów i zgrzyt ciężkich kufrów przebijało się od czasu do czasu pohukiwanie sów. W kilku wagonach było już pełno uczniów. Niektórzy wychylali się przez okna, by porozmawiać ze swoimi rodzinami, inni walczyli o miejsca siedzące. Hermiona pchała swój wózek wzdłuż pociągu, rozglądając się za wolnym miejscem. Minęła jakiegoś pyzatego chłopca, który mówił:
- Babciu, znowu mi zginęła ropucha.
- Och, Neville... - westchnęła starsza kobieta.
Niewielki tłumek otaczał jakiegoś chłopca z dredami.
- Lee, nie bądź taki, daj popatrzyć!
Chłopiec uniósł pokrywkę pudła, które trzymał w ramionach, a wszyscy wrzasnęli i odskoczyli, kiedy z pudła wystrzeliła długa, owłosiona noga. Dziewczynka przeciskała się przez tłum, aż w końcu znalazła pusty przedział przy końcu pociągu. Najpierw wstawiła klatkę z Gavranem. Był to jej czarno-biały puszczyk mszarny, którego kupiła na Pokątnej. Zataszczyła swój kufer do przedziału, ale nie miała sił podnieść go na półkę. Z westchnieniem poddała się i położyła go na ziemi. Usiadła przy oknie, skąd mogła obserwować stojących na peronie ludzi. Zauważyła całkiem niedaleko stado rudzielców. Stali tak blisko, że mogła podsłuchać, o czym mówią. Ich matka właśnie wyjęła chusteczkę.
- Ron, masz coś na nosie.
Najmłodszy próbował czmychnąć, ale matka złapała go i zaczęła mu pocierać nos chusteczką.
- Mamo... daj mi spokój. - Wyrwał się jej.
- Ajajaj, mały Ronuś znowu pobrudził sobie nosek? - zakpił jeden z bliźniaków.
- Zamknij się - powiedział Ron.
- Gdzie jest Percy? - zapytała matka.
- Właśnie idzie.
Pojawił się najstarszy z chłopców. Zdążył już się przebrać w obfite szaty uczniów z Hogwartu i Hermiona dostrzegła na jego piersi srebrną naszywkę z literą P.
- Mamo, nie mogę dłużej zostać - powiedział. - Siedzę z przodu, prefekci mają zarezerwowane dwa przedziały...
- Och, jesteś prefektem, Percy? - zdziwił się jeden z bliźniaków. - Dlaczego nam nie powiedziałeś? Nie mieliśmy pojęcia.
- Daj spokój, przecież pamiętam, że coś o tym wspominał - powiedział drugi bliźniak. - Raz...
- Albo dwa...
- Chwilę temu...
- Przez całe lato...
- Och, zamknijcie się - rzekł Percy prefekt.
- A jak to się stało, że Percy ma nową szatę? - zapytał jeden z bliźniaków.
- Bo jest prefektem - odpowiedziała ich matka pieszczotliwym tonem. - No już dobrze, kochanie... żeby ci się powiodło w tym semestrze... I wyślij mi sowę, jak już tam będziesz.
Pocałowała Percy’ego w policzek, a on odszedł.
- A teraz wy dwaj... w tym roku macie mi się zachowywać przyzwoicie. Jak dostanę choćby jedną sowę z wiadomością, że... wysadziliście w powietrze toaletę albo...
- Toaletę w powietrze? Nigdy nie wysadziliśmy żadnej toalety.
- Ale to wspaniały pomysł. Dzięki, mamo.
- To nie jest śmieszne. I opiekujcie się Ronem.
- Nie martw się, malutki Ronuś jest z nami całkowicie bezpieczny.
- Zamknijcie się - powtórzył Ron.
Był już prawie tak wysoki, jak bliźniacy. Nos miał czerwony w miejscu, gdzie matka wycierała go chustką.
- Hej, mamo, zgadnij! Zgadnij, kogo właśnie spotkaliśmy w pociągu?
- Pamiętasz tego czarnowłosego chłopca, który stał koło nas na stacji? Wiesz, kto to jest?
- Kto?
- Harry Potter!
Hermiona usłyszała głos dziewczynki.
- Och, mamo, mogę wejść do pociągu i go zobaczyć? Mamo, proszę...
- Już go widziałaś, Ginny, a ten chłopiec nie jest jakimś okazem w zoo. To naprawdę on, Fred? Skąd wiesz?
- Zapytałem go. Widziałem bliznę. Naprawdę ją ma... jest jak błyskawica.
- Biedactwo... nic dziwnego, że przyszedł sam. Taki był grzeczny, kiedy mnie pytał, jak dostać się na peron.
- No dobra, ale czy myślisz, że on pamięta, jak wygląda Sam-Wiesz-Kto?
Ich matka nagle spoważniała.
- Zabraniam ci go o to pytać, Fred. Żebyś mi się nie ośmielił. To wcale nie jest przyjemne, przypominać sobie o takich rzeczach w pierwszym dniu szkoły.
- No już dobrze, mamo, nie denerwuj się.
Rozległ się gwizdek.
- Szybko! - zawołała matka i trzej chłopcy wsiedli do wagonu.
Wychylili się przez okno, nadstawiając policzki do pocałowania, a dziewczynka zaczęła płakać.
- Nie płacz, Ginny, wyślemy ci mnóstwo sów.
- Przyślemy ci sedes z Hogwartu.
- George!
- Tylko żartuję, mamo.
Pociąg ruszył. Hermiona patrzyła na matkę chłopców, machającą ręką na pożegnanie, i na ich siostrę, na pół roześmianą, na pół zapłakaną, która biegła kawałek za pociągiem, a po chwili, kiedy przyspieszył, została w tyle i też wymachiwała rączką. Pociąg zakręcił i obie - matka i dziewczynka - zniknęły. Za oknami zaczęły się przesuwać domy. Poczuła, że ogania ją wielkie podniecenie. Nie wiedziała ku czemu zmierza, ale liczyła, że uda jej się odnaleźć prawdziwych rodziców. Nie pamiętała nic sprzed siódmego roku życia. Grangerowie przyznali się od razu, że ją adoptowali na prośbę jakiegoś mężczyzny. Był przerażony mówił, że nie jest jego dzieckiem, ale zarówno jej jak i jemu grozi ogromne niebezpieczeństwo. Kiedy Grangerowie kupili jej książki do magii wyszukała w nich wszystko o zaklęciach usuwających pamięć. Wygląda na to, że ktoś rzucił na nią zaklęcie Obliviate. Drzwi od przedziału rozsunęły się i wszedł jakiś chłopiec. Miał czarne rozczochrane włosy, zielone oczy i bliznę na czole w kształcie błyskawicy. Harry Potter. Hermiona uśmiechnęła się do niego.
- Ktoś tu siedzi? - zapytał, wskazując miejsce naprzeciw niej. - Wszędzie jest pełno.
Potrząsnęła głową i Harry usiadł. Zerknął na nią a potem szybko popatrzył w okno, udając, że jej się nie przyglądał.
- Jestem Hermiona Granger, a ty? - zapytała, jednocześnie wyciągając rękę do niego, chociaż doskonale wiedziała kim jest.
- Harry Potter - uścisnął jej rękę. - Czy w twojej rodzinie wszyscy są czarodziejami? - zapytał od razu Harry, wyraźnie zainteresowany.
- Ehh - westchnęła. - Nie znam swojej rodziny. To dość długa historia. Wydane mi się że moi rodzice są czarodziejami, ale nie mam bladego pojęcia kim są. Mam nadzieję, że ich odnajdę jak będę w Hogwarcie. Słyszałam, że mieszkałeś u mugoli - kontynuowała - Jacy oni są?
- Okropni... no, może nie wszyscy, ale moja ciotka i mój wuj są okropni.
- Ci, którzy mnie utrzymywali byli dobrzy. Ale nigdy nie ukrywali, że mnie nie chcieli. Ktoś im zapłacił, żeby mnie trzymali u siebie. - Westchnęła. - Tak wielu kawałków układanki mi brakuje.
Podczas gdy rozmawiali, pociąg opuścił już przedmieścia Londynu. Teraz pędzili przez łąki pełne krów i owiec. Przez chwilę siedzieli cicho, obserwując przesuwające się szybko pola i drogi. Zbliżało się wpół do pierwszej, kiedy na korytarzu rozległ się jakiś hałas, a po chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich uśmiechnięta kobieta z dołeczkami w policzkach.
- Coś z wózka, kochaneczki? - zapytała.
Hermiona nie jadła śniadania, więc zerwała się na nogi. Podobnie uczynił Harry. Wyszli na korytarz. Mieszkając u Grangerów, Hermiona nigdy nie miała pieniędzy na słodycze. Nigdy nie brakowało jej niczego, ale słodycze rodzice zastępczy uważali za zbytek. Oboje będąc dentystami, bardzo dbali o zęby. Z resztą o nią też dbali, nie mogła powiedzieć, że nie. Teraz w jej kieszeniach brzęczały złote i srebrne monety, więc zamierzała kupić tyle marsów, ile zdoła unieść - ale na wózku nie było marsów. A co było? Fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta, najlepsze balonówki Drooblego, czekoladowe żaby, paszteciki z dyni, beczułki, likworowe pałeczki i wiele innych dziwnych rzeczy, które zobaczyła po raz pierwszy w życiu. Właściwie pierwszy raz odkąd była u Grangerów. Bo wszystko to co widziała na wózku skądś kojarzyła. Gdzieś na dnie pamięci czuła smaki poszczególnych słodyczy.  Nie chcąc czegoś pominąć, kupili po trochu wszystkiego i zapłacili za to jedenaście srebrnych syklów i siedem brązowych knutów. Bardzo to było przyjemne, siedzieć sobie z Harrym i pogryzać z nim te wszystkie zakupione przez nich paszteciki, ciasteczka i cukierki.
- A to znasz? - zapytał ją Harry, biorąc pudełko czekoladowych żab. - To chyba nie są prawdziwe żaby, co?
- Nie - odpowiedziała. - Czytałam o nich. W czekoladowych żabach są karty, no wiesz, do zbierania... ze słynnymi czarownicami i czarodziejami.
Harry rozwinął swoją czekoladową żabę i wyjął kartę. Była na niej twarz mężczyzny. Miał okulary-połówki, długi, haczykowaty nos, srebrną czuprynę, brodę i wąsy. Pod obrazkiem było jego imię i nazwisko: Albus Dumbledore.
- A więc to jest Dumbledore! - zawołał Harry.
- Tylko mi nie mów, że nie słyszałeś o starym Dumblu!
Harry spojrzał na odwrotną stronę karty i przeczytał:
ALBUS DUMBLEDORE OBECNY DYREKTOR HOGWARTU
Przez wielu uważany za największego czarodzieja współczesności, Dumbledore znany jest szczególnie ze zwycięstwa nad czarnoksiężnikiem Grindelwaldem (1945), z odkrycia dwunastu sposobów wykorzystania smoczej krwi i ze swoich dzieł alchemicznych, napisanych wspólnie z Nicolasem Flamelem. Profesor Dumbledore lubi muzykę kameralną i kręgle.
Harry znowu odwrócił kartę i ku swojemu zdumieniu zobaczył, że twarz Dumbledore’a znikła.
- Nie ma go!
- A co, myślałeś, że będzie tam tkwił przez cały dzień? - zażartowała dziewczynka. - Wróci. Dla mnie na początku to też był szok. Przyzwyczaiłam się. Ty też się przyzwyczaisz.
Harry patrzył, jak Dumbledore wraca na swoje miejsce na karcie i zdawało mu się, że profesor lekko się do niego uśmiechnął. Hermiona była bardziej zainteresowana pochłanianiem żab niż przyglądaniem się portretom słynnych czarodziejek i czarodziejów, ale Harry nie mógł oderwać od nich oczu. Wkrótce miał już nie tylko Dumbledore’a, ale i Hengista z Woodcroft, Alberyka Grunnion, Kirke, Paracelsusa, Morganę i Merlina. W końcu oderwał oczy od druidki Kliodyny, która drapała się po nosie, i otworzył torebkę fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta.
- Musisz uważać - ostrzegła go towarzyszka. - Jak piszą „wszystkich smaków”, to naprawdę mają to na myśli... No wiesz, możesz trafić na zwykłe smaki, czekoladowy, marmoladkowy lub miętowy, ale możesz też trafić na szpinakowy, wątrobiany i flaczkowy. - Wybrała zieloną fasolkę, obejrzała ją uważnie i cisnęła w kąt. - Ueeee... Kiełkowa!
Zabawiali się przez jakiś czas, próbując różnych smaków. Harry natrafił na grzankowy, kokosowy, fasolowy, truskawkowy, curry, trawiasty, kawowy, sardynkowy i był na tyle odważny, że odgryzł koniuszek szarej fasolki, której Hermiona nie chciała tknąć. Okazało się, że była smaku pieprzowego. Za oknem robiło się coraz bardziej dziko. Znikły schludne pola i pastwiska. Teraz migały im przed oczami lasy, kręte rzeki i ciemnozielone wzgórza. Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł ów pyzaty chłopiec, którego dziewczynka minęła na peronie dziewięć i trzy czwarte. Minę miał raczej żałosną.
- Przepraszam - powiedział - ale czy nie widzieliście ropuchy?
Kiedy potrząsnęliśmy głowami, zaczął lamentować:
- Zgubiłem ją! Wciąż ode mnie ucieka!
- Znajdzie się - pocieszył go Harry.
- Mam nadzieję - westchnął chłopiec i wyszedł.
- Nie rozumiem, dlaczego on tak rozpacza - powiedziała Hermiona. - Gdybym miała ropuchę, zgubiłabym ją jak najszybciej. No, ale ja mam Gavrana, więc nic nie mówię.
Puchacz spał sobie w najlepsze w klatce.
- Przepiękny - powiedział Harry. - Ja mam Hedwigę, sowę śnieżną. Pokażę ci ją w Hogwarcie.
- Gavran to puchacz mszarny. Samo słowo Gavran znaczy po łacinie kruk. Rzadko można spotkać czarno białego puchacza mszarnego, stąd takie imię. Czy Hedwiga to nie jest przypadkiem imię z Historii Magii? - Harry pokiwał głową ze zdumieniem. - Nauczyłam się wszystkich podręczników na pamięć, chyba wystarczy, co?
Harry spojrzał na nią przerażony. Hermiona roześmiała się.
- Jestem kujonką z natury. Wiedziałam od początku kim jesteś. Mam parę dodatkowych książek, no wiesz, lektura uzupełniająca, i wiem, że jesteś w Dziejach współczesnej magii, w Powstaniu i upadku czarnej magii i w Wielkich wydarzeniach czarodziejskich dwudziestego wieku.
- Jestem? - zapytał Harry, kompletnie oszołomiony.
- Ojejku, nie wiedziałeś? Gdyby o mnie tak pisali, wszystko bym wynalazła - powiedziała. - Wiesz już, w którym będziesz domu? Ja mam nadzieję, że będę w Slytherinie, byłoby ekstra, co? Tam trudność może jedynie sprawić moje wychowanie się z mugolami. - Wyjrzała za okno zamyślona. - Chyba lepiej już się przebierzmy, wkrótce będziemy na miejscu.
Harry zamyślił się. Hermiona przebrała się, a on nie zwrócił na to uwagi. Po chwili oderwał się od posępnych myśli i sam przebrał się w szaty Hogwartu.
- Hermiono wiesz w jakim domu byli moi rodzice?
- W Gryffindorze. Ale jestem pewna, że bez względu na wszystko pokochaliby cię. Możesz trafić do każdego domu, ale jestem pewna, że oni oboje chcieliby po prostu, żebyś był szczęśliwy.
Harry uśmiechnął się smutno. Hermiona wiedziała, że pragnie mieć rodziców, tak samo jak ona. Tylko, że on nie ma już nadziei na spotkanie ze swoimi rodzicami, a ona jeszcze ma. Nagle drzwi od przedziału znowu się otworzyły i pojawił się w nich pyzaty chłopiec i wysoki rudzielec z peronu.
- Nie było tu robuchy? Neville swoją zgubił - zapytał protekcjonalnym tonem.
- Tak jak już mówiliśmy nie było tu żadnej ropuchy - Harry ubiegł Hermionę z odpowiedzią, ale poczuła ona, że jest tak samo zirytowany jak ona. Rudzielec uśmiechnął się do nich.
- Jestem Ron Weasley, a wy?
- Ja, Hermiona Granger. A to Harry Potter - tym razem była szybsza.
Ron wytrzeszczył oczy, tak samo jak Neville. Zarumienili się i wgapiali w czoło Harry'ego. Zirytowało go to.
- Tak jak mówiliśmy nie ma tu żadnej ropuchy. Myślę, że musicie poszukać gdzie indziej - Hermiona nie siliła się na uprzejmy ton.
Była to delikatna sugestia, ale chłopcy ją zrozumieli. Oboje spiekli klasycznego buraka i uciekli, trzaskając drzwiami od przedziału.
- Dzięki - Harry posłał jej uśmiech pełen ulgi.
- Do usług - roześmiała się.
Czas upływał im w miłej atmosferze, na przyjemnej rozmowie. Liczyli, że nikt już nie będzie im przeszkadzać, ale drzwi otworzyły się ponownie. Jednak nie przeszedł przez nie właściciel zaginionej ropuchy. Weszło trzech chłopców.
- To prawda? - zapytał. - W całym pociągu mówią, że w tym przedziale jest Harry Potter. Więc to ty, tak?
- Tak - odpowiedział Harry.
Hermiona przyjrzała się dwóm pozostałym chłopcom. Obaj byli tędzy i mieli paskudne miny. Wyglądali na goryli bladego chłopca.
- Och, to jest Crabbe, a to Goyle - rzekł blady chłopiec lekceważącym tonem, zauważywszy jej spojrzenie. - A ja nazywam się Malfoy, Draco Malfoy.
Dziewczynka lekko zakasłała, co mogło być próbą zamaskowania śmiechu.
- Śmieszy cię mo... - zamilkł na chwilę. - Hermiona?!
Jego wrzask rozległ się w połowie pociągu. Wszyscy usłyszeli, że otwierają się drzwi innych przedziałów. Jednak Hermiona skupiła całą uwagę na Draconie. Wydawał się przeszczęśliwy. Jego bladą twarz rozświetlał uśmiech. Spojrzał jeszcze raz na Harry'ego i widać było, że podjął decyzję.
- Do zobaczenia w szkole Hermiono. Mam nadzieję, że będziesz w Slytherinie.
Po czym wszyscy trzej opuścili przedział. To było dziwne, nawet bardzo dziwne. Dziewczynka posłała niepewny uśmiech w kierunku Harry'ego. On odpowiedział jej tym samym. Wyjrzała przez okno. Robiło się ciemno. Pod purpurowym niebem widać było dalekie góry i lasy. Przez korytarz przetoczył się głos:
- Za pięć minut będziemy w Hogwarcie. Proszę zostawić bagaże w pociągu, zostaną zabrane do szkoły osobno.
Hermiona poczuła ucisk w brzuchu, a Harry jakby trochę pobladł. Napełnili kieszenie resztą słodyczy i dołączyli do tłumu na korytarzu. Pociąg właśnie zwalniał i w końcu się zatrzymał. Wszyscy pchali się do drzwi, a później wyskakiwali na wąski, ciemny peron. Dziewczynka wzdrygnęła się, wieczór był mroźny. Potem nad głowami uczniów pojawiła się chybocząca lampa i Hermiona usłyszała głos:
- Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj! No jak, Harry, w porząsiu?
Znad morza głów wystawała włochata twarz Hagrida, gajowego Hogwartu.
 - No, dalej, za mną... są jeszcze jacyś pirszoroczni? Patrzyć pod nogi! Pirszoroczni za mną!
Ślizgając się i potykając, ruszyli za Hagridem po czymś, co wyglądało na stromą, wąską ścieżkę. Po obu stronach było bardzo ciemno. Harry pomyślał, że idą przez jakiś gęsty las. Nikt wiele nie mówił. Neville, chłopiec, który zgubił ropuchę, kichnął raz lub dwa.
- Zaraz zobaczycie Hogwart! - krzyknął Hagrid przez ramię. - Zaraz za tym zakrętem.
Rozległo się głośne: „Oooooch!” Wąska ścieżka wyprowadziła ich nagle na skraj wielkiego, czarnego jeziora. Po drugiej stronie, osadzony na wysokiej górze, z rozjarzonymi oknami na tle gwieździstego nieba, wznosił się ogromny zamek z wieloma basztami i wieżyczkami.
- Po czterech do łodzi, ani jednego więcej! - zawołał Hagrid, wskazując na flotyllę łódeczek przy brzegu.
Hermiona i Harry weszli do łódki razem z Neville’em i Ronem.
- Wszyscy siedzą? - krzyknął Hagrid ze swojej łódki. - No to... NAPRZÓD!
I cała flotylla łódek natychmiast pomknęła przez gładką jak zwierciadło taflę jeziora. Wszyscy zamilkli, gapiąc się na wielki zamek. Piętrzył się nad nimi coraz wyżej i wyżej, w miarę jak zbliżali się do urwiska, na którego szczycie był osadzony.
- Głowy w dół! - ryknął Hagrid, kiedy pierwsza łódź dotarła do skalnej ściany.
Wszyscy pochylili głowy, a łódki przepłynęły pod kurtyną bluszczu, która zasłaniała szeroki otwór w skale. Teraz popłynęli ciemnym tunelem, wiodącym najwyraźniej pod zamek, aż dotarli do czegoś w rodzaju podziemnej przystani, gdzie wyszli z łódek na skaliste, pokryte otoczakami nabrzeże.
- Hej, ty tam! Czy to twoja ropucha? - zapytał Hagrid, który sprawdzał łodzie, kiedy wszyscy z nich wysiedli.
- Teodora! - krzyknął uradowany Neville, wyciągając ręce.
Potem ruszyli w górę wydrążonym w skale korytarzem, idąc prawie po omacku za lampą Hagrida, aż w końcu wyszli na gładką, wilgotną murawę w cieniu zamku. Wspięli się po kamiennych stopniach i stłoczyli wokół olbrzymiej dębowej bramy.
- Wszyscy są? Ty tam, masz swoją ropuchę?
Hagrid uniósł swoją wielką pięść i trzykrotnie uderzył nią w bramę zamku. Hermiona wstrzymała oddech. Czas na rozpoczęcie nowego życia. Czas na rozpoczęcie życia w Hogwarcie. Wśród morza głów dziewczynka wyłowiła blond czuprynę Draco Malfoya. Spojrzała na stojącego koło niej Harry'ego. Był równie zdenerwowany jak ona. Czas by zostawić starą Hermionę Granger za sobą. Czas stać się Hermioną czarownicą.

No witajcie :).
Oto przybywam z prologiem. Mam nadzieję, że się podoba. No cóż. Tu niewiele będzie zgadzało się z książką, ale to moja wersja i mam nadzieję, że moja wyobraźnia przypadnie Wam do gustu :). Ach no i wykorzystam zapewne parę fragmentów książki. Zapraszam do komentowania :)!
Zuza ;*

ZMIANA!

Heja ludzie!
Wróciłam! Z masą nowych pomysłów i postanowieniem poprawy. Usuwam opublikowane rozdziały i wcielam w życie mój szatański pomysł! Dziękuję autorkom blogów, które mnie natchnęły :)! A więc szczególne podziękowania dla LaVinDeLaVie oraz Nox. No i oczywiście autorkom opowiadania Ostatni Bastion! Nie wiem co bym zrobiła, gdybyście nie stworzyły waszych opowiadań!
Jeszcze raz szczerze DZIĘKUJĘ,
Zuza :).
P.S.
To ostatni post z tego konta ;).