Player

środa, 9 listopada 2016

Prolog - NOWA WERSJA!

Bawiła się z najlepszym przyjacielem w ogrodzie przed domem. Śmiali się. Nagle usłyszeli krzyki. Chłopiec zerwał się z ziemi i zasłonił dziewczynkę swoim ciałem. Jego jasne włosy zasłaniały jej widok na to co się dzieje. Wychyliła głowę nad jego ramieniem. Błysk czerwonego światła i jego przerażone spojrzenie to jedyne co zdążyła zauważyć. Osunął się na ziemię.
- Nie! Nie nie nie! - krzyczała.
,,Proszę, niech mu tylko nic nie będzie.'' - rozpacz w jej myślach była przytłaczająca.
Szukała u niego oznak życia i dzięki Merlinowi, zauważyła podnoszącą się i opadającą klatkę piersiową. Jej palce zacisnęły się na koszulce chłopca. Zimny śmiech pozbawiony krztyny rozbawienia przywrócił ją do rzeczywistości. Zakapturzona postać w ciemnozielonej szacie powoli zbliżała się do nich. Dziewczynka zerwała się z ziemi i zasłoniła leżącego na niej chłopca własnym drobnym ciałkiem. Owa postać porwała ją na ręce. Młodziutka arystokratka zaczęła krzyczeć i bić go swoimi małymi piąstkami gdzie popadnie. Mimo, że nie dawało to żadnego efektu, coraz bardziej się szarpała. Kopała i chyba w coś w końcu uderzyła. Jęk bólu wydarł się niekontrolowanie z ust porywacza.
- Ty mała dziwko! Jesteś tak samo głupia jak matka! - głos był zimny i wściekły.
,,Mamusia! Co z nią? Gdzie jest?'' - setki pytań, żadnej odpowiedzi.
Dziewczynka poczuła szarpnięcie w okolicach pępka i nagle stali w jakimś zaułku. Teleportacja. Mama to kilka razy z nią robiła.
- Masz ją i zabij - warknął do kogoś po czym wepchnął ją w czyjeś ręce i się teleportował.
Zakapturzony mężczyzna, w ciemnej szacie postawił ją pod ścianą. Przywarła do niej całym ciałem. On wyciągnął różdżkę.
,,Mam osiem lat, jestem czarownicą czystej krwi. Mój tatuś gdzieś wyjechał. Gdyby tu był nic by się nie stało, a ja dalej byłabym w domu. Mamusia... Moja mamusia jest bardzo odważna. I ja będę odważna. Jestem czarownicą czystej krwi. Jedem Riddle. Nie dam się zaszczuć jakiemuś, pożal się Merlinie, porywaczowi małych dziewczynek.'' - jej myśli były godne prawdziwej arystokratki.
Wyprostowała się dumnie i uniosła głowę.
- Nie mogę.. - jęknął mężczyzna. - Wybacz mała... Jedyne wyjśćie...  Obliviate.
W blasku rzucanego zaklęcia można było dostrzec ciepły brąz tęczówek zakapturzonego mężczyzny.
***
- POTTER!
- Tak pani? - w drzwiach pokoju pani Riddle pojawiła się rudowłosa kobieta o przepięknych zielonych ochach.
- Moja córeczka, moje ostatnie dziecko..
- Co się stało pani? Chora jest? Trzeba jej pomóc?
- Porwał ją, Lily. Porwał - po policzkach wysokiej rudowłosej kobiety popłynęły łzy.
Jej orzechowe oczy lśniły od niehamowanych łez. Siedem lat temu straciła przez tego samego czarodzieja dwójkę dzieci. Dziś wróg zadał jej najgorszy cios porywając ostatnie jej dziecko. Lily Potter po chwili wahania podeszła do swojej pani i delikatnie ją objęła. W tym uścisku zawarła całe współczucie i zrozumienie dla pani Riddle. Ona też straciła dziecko. I chociaż wiedziała, że jej syn jest u jej siostry, to z pewnością nie był bezpieczny. A już na pewno nie był pozostawiony tam przez którekolwiek z państwa Potter, którzy oficjalnie zginęli siedem lat temu. Harry, stał się żywą legendą. On był tym, który pokonał Voldemorta, on był Chłopcem, Który Przeżył. Problem w tym, że Harry nigdy nie pokonał Voldemorta. Potok myśli Lily przerwały jej własne słowa.
- Kto ją porwał pani?
- Nie wiem. Nie widziałam twarzy. Widziałam jedynie zieloną pelerynę i to jak teleportował się z Hermioną w tylko sobie znane miejsce. Draco leżał obezwładniony na ziemi. - kobieta dostała ataku histerii.
- Znajdę twoje dzieci, pani. Choćbym miała zginąć ich szukając odnajdę je i przyprowadzę do Ciebie.
Druga rudowłosa kobieta gwałtownie podniosła głowę i utkwiła wdzięczne spojrzenie w Lily.
- Jeśli ją znajdziesz, przestaniesz być służącą. Co ja mówię ty już nie jesteś moją służącą! Zrobię z Ciebie arystokratkę Lily Potter. Przyjmiesz moje panieńskie nazwisko. Nikt już nigdy nie nazwie Cię szlamą. Ja tego dopilnuję.
- Nie trzeba pani.
- Nie mów tak do mnie Lily. Mów mi po imieniu. Nie jesteś moją służącą. Nigdy nią nie byłaś. Jesteś moją najwierniejszą przyjaciółką.
Lilyane posłała pani Riddle piękny uśmiech i kiwnęła głową. I pomyśleć, że kiedy trafiła do tego domu siedem lat temu, uratowana przed śmiercią przez Severusa, była w dnie rozpaczy. Jej mąż. Ukochany mąż. James. Żyje czy nie? Nie ma informacji o nim od lat. Oficjalnie oboje nie żyją. Nawet On nie wie, że Lily żyje. A teraz Lily, niegdyś Evans, obecnie Potter przysięgła zemstę temu, który tak bardzo skrzywdził jej rodzinę. Już nie długo. Kobieta zacisnęła palce na różdżce i poczuła ciepłe mrowienie, w momencie kiedy moc przepłynęła przez jej rękę. Jej zielone oczy były pełne determinacji.
***
~Cztery lata później~
Hermiona stała na dworcu Kings Cross i nie miała bladego pojęcia co dalej robić. Że ten cholerny czarodziej nie raczył powiedzieć jej jak dostać się na peron dziewięć i trzy czwarte. Było dla niej zupełnie jasne, że jest gdzieś przejście dostępne i widoczne tylko dla czarodziei. Nagle zauważyła mężczyznę w powiewającej pelerynie. Obok niego szła kobieta w szmaragdowej szacie. Przed nimi pchał wózek chłopiec, zapewne w jej wieku. Wykazywał niezaprzeczalne podobieństwo do dorosłego mężczyzny. Miał blond włosy i stalowoszare oczy. Rysy twarzy miał ostre, jednak bardziej przypominały one rysy idącej za nim kobiety. Dziewczynka obrzuciła uważnym spojrzeniem wózek chłopaka. Miał kilka kufrów i klatkę z SOWĄ! Podążyła za nimi zachowując bezpieczną odległość. Kobieta położyła rękę na ramieniu chłopca.
- Idziemy - powiedział chłodno mężczyzna.
Ruszyli spokojnym krokiem w kierunku barierki pomiędzy peronem 9 i 10. Kiedy Hermiona była już pewna, że ich wózek się rozbije, oni nagle... po prostu znikli. Czarodzieje. Na pewno. Dziewczynka niepewnie ruszyła w kierunku barierki. Bała się, więc zaczęła biec. Biegła prosto na barierkę - była pewna, że wózek się o nią rozbije, a barierka była coraz bliżej wiedziała, że już nie będzie w stanie się zatrzymać - straciła kontrolę nad wózkiem jeszcze kawałeczek - zamknęła oczy, spodziewając się straszliwego wstrząsu i łoskotu... Nic takiego się nie wydarzyło... biegła dalej... otworzyła oczy. Przy peronie stał czerwony parowóz, a za nim wagony pełne ludzi. Na tabliczce widniał napis: Pociąg ekspresowy do Hogwartu, godzina jedenasta. Spojrzała za siebie i tam, gdzie była barierka, zobaczyła łuk z kutego żelaza z napisem: Peron numer dziewięć i trzy czwarte. A więc już czas na podróż do świata magii. W końcu odkryje swoje prawdziwe ja. Udało się. Kłęby dymu z parowozu przepływały nad głowami ludzi, a pomiędzy ich nogami kręciło się mnóstwo kotów różnej maści. Przez zgiełk podnieconych głosów i zgrzyt ciężkich kufrów przebijało się od czasu do czasu pohukiwanie sów. W kilku wagonach było już pełno uczniów. Niektórzy wychylali się przez okna, by porozmawiać ze swoimi rodzinami, inni walczyli o miejsca siedzące. Hermiona pchała swój wózek wzdłuż pociągu, rozglądając się za wolnym miejscem. Minęła jakiegoś pyzatego chłopca, który mówił:
- Babciu, znowu mi zginęła ropucha.
- Och, Neville... - westchnęła starsza kobieta.
Niewielki tłumek otaczał jakiegoś chłopca z dredami.
- Lee, nie bądź taki, daj popatrzyć!
Chłopiec uniósł pokrywkę pudła, które trzymał w ramionach, a wszyscy wrzasnęli i odskoczyli, kiedy z pudła wystrzeliła długa, owłosiona noga. Dziewczynka przeciskała się przez tłum, aż w końcu znalazła pusty przedział przy końcu pociągu. Najpierw wstawiła klatkę z Gavranem. Był to jej czarno-biały puszczyk mszarny, którego kupiła na Pokątnej. Zataszczyła swój kufer do przedziału, ale nie miała sił podnieść go na półkę. Z westchnieniem poddała się i położyła go na ziemi. Usiadła przy oknie, skąd mogła obserwować stojących na peronie ludzi. Zauważyła całkiem niedaleko stado rudzielców. Stali tak blisko, że mogła podsłuchać, o czym mówią. Ich matka właśnie wyjęła chusteczkę.
- Ron, masz coś na nosie.
Najmłodszy próbował czmychnąć, ale matka złapała go i zaczęła mu pocierać nos chusteczką.
- Mamo... daj mi spokój. - Wyrwał się jej.
- Ajajaj, mały Ronuś znowu pobrudził sobie nosek? - zakpił jeden z bliźniaków.
- Zamknij się - powiedział Ron.
- Gdzie jest Percy? - zapytała matka.
- Właśnie idzie.
Pojawił się najstarszy z chłopców. Zdążył już się przebrać w obfite szaty uczniów z Hogwartu i Hermiona dostrzegła na jego piersi srebrną naszywkę z literą P.
- Mamo, nie mogę dłużej zostać - powiedział. - Siedzę z przodu, prefekci mają zarezerwowane dwa przedziały...
- Och, jesteś prefektem, Percy? - zdziwił się jeden z bliźniaków. - Dlaczego nam nie powiedziałeś? Nie mieliśmy pojęcia.
- Daj spokój, przecież pamiętam, że coś o tym wspominał - powiedział drugi bliźniak. - Raz...
- Albo dwa...
- Chwilę temu...
- Przez całe lato...
- Och, zamknijcie się - rzekł Percy prefekt.
- A jak to się stało, że Percy ma nową szatę? - zapytał jeden z bliźniaków.
- Bo jest prefektem - odpowiedziała ich matka pieszczotliwym tonem. - No już dobrze, kochanie... żeby ci się powiodło w tym semestrze... I wyślij mi sowę, jak już tam będziesz.
Pocałowała Percy’ego w policzek, a on odszedł.
- A teraz wy dwaj... w tym roku macie mi się zachowywać przyzwoicie. Jak dostanę choćby jedną sowę z wiadomością, że... wysadziliście w powietrze toaletę albo...
- Toaletę w powietrze? Nigdy nie wysadziliśmy żadnej toalety.
- Ale to wspaniały pomysł. Dzięki, mamo.
- To nie jest śmieszne. I opiekujcie się Ronem.
- Nie martw się, malutki Ronuś jest z nami całkowicie bezpieczny.
- Zamknijcie się - powtórzył Ron.
Był już prawie tak wysoki, jak bliźniacy. Nos miał czerwony w miejscu, gdzie matka wycierała go chustką.
- Hej, mamo, zgadnij! Zgadnij, kogo właśnie spotkaliśmy w pociągu?
- Pamiętasz tego czarnowłosego chłopca, który stał koło nas na stacji? Wiesz, kto to jest?
- Kto?
- Harry Potter!
Hermiona usłyszała głos dziewczynki.
- Och, mamo, mogę wejść do pociągu i go zobaczyć? Mamo, proszę...
- Już go widziałaś, Ginny, a ten chłopiec nie jest jakimś okazem w zoo. To naprawdę on, Fred? Skąd wiesz?
- Zapytałem go. Widziałem bliznę. Naprawdę ją ma... jest jak błyskawica.
- Biedactwo... nic dziwnego, że przyszedł sam. Taki był grzeczny, kiedy mnie pytał, jak dostać się na peron.
- No dobra, ale czy myślisz, że on pamięta, jak wygląda Sam-Wiesz-Kto?
Ich matka nagle spoważniała.
- Zabraniam ci go o to pytać, Fred. Żebyś mi się nie ośmielił. To wcale nie jest przyjemne, przypominać sobie o takich rzeczach w pierwszym dniu szkoły.
- No już dobrze, mamo, nie denerwuj się.
Rozległ się gwizdek.
- Szybko! - zawołała matka i trzej chłopcy wsiedli do wagonu.
Wychylili się przez okno, nadstawiając policzki do pocałowania, a dziewczynka zaczęła płakać.
- Nie płacz, Ginny, wyślemy ci mnóstwo sów.
- Przyślemy ci sedes z Hogwartu.
- George!
- Tylko żartuję, mamo.
Pociąg ruszył. Hermiona patrzyła na matkę chłopców, machającą ręką na pożegnanie, i na ich siostrę, na pół roześmianą, na pół zapłakaną, która biegła kawałek za pociągiem, a po chwili, kiedy przyspieszył, została w tyle i też wymachiwała rączką. Pociąg zakręcił i obie - matka i dziewczynka - zniknęły. Za oknami zaczęły się przesuwać domy. Poczuła, że ogania ją wielkie podniecenie. Nie wiedziała ku czemu zmierza, ale liczyła, że uda jej się odnaleźć prawdziwych rodziców. Nie pamiętała nic sprzed siódmego roku życia. Grangerowie przyznali się od razu, że ją adoptowali na prośbę jakiegoś mężczyzny. Był przerażony mówił, że nie jest jego dzieckiem, ale zarówno jej jak i jemu grozi ogromne niebezpieczeństwo. Kiedy Grangerowie kupili jej książki do magii wyszukała w nich wszystko o zaklęciach usuwających pamięć. Wygląda na to, że ktoś rzucił na nią zaklęcie Obliviate. Drzwi od przedziału rozsunęły się i wszedł jakiś chłopiec. Miał czarne rozczochrane włosy, zielone oczy i bliznę na czole w kształcie błyskawicy. Harry Potter. Hermiona uśmiechnęła się do niego.
- Ktoś tu siedzi? - zapytał, wskazując miejsce naprzeciw niej. - Wszędzie jest pełno.
Potrząsnęła głową i Harry usiadł. Zerknął na nią a potem szybko popatrzył w okno, udając, że jej się nie przyglądał.
- Jestem Hermiona Granger, a ty? - zapytała, jednocześnie wyciągając rękę do niego, chociaż doskonale wiedziała kim jest.
- Harry Potter - uścisnął jej rękę. - Czy w twojej rodzinie wszyscy są czarodziejami? - zapytał od razu Harry, wyraźnie zainteresowany.
- Ehh - westchnęła. - Nie znam swojej rodziny. To dość długa historia. Wydane mi się że moi rodzice są czarodziejami, ale nie mam bladego pojęcia kim są. Mam nadzieję, że ich odnajdę jak będę w Hogwarcie. Słyszałam, że mieszkałeś u mugoli - kontynuowała - Jacy oni są?
- Okropni... no, może nie wszyscy, ale moja ciotka i mój wuj są okropni.
- Ci, którzy mnie utrzymywali byli dobrzy. Ale nigdy nie ukrywali, że mnie nie chcieli. Ktoś im zapłacił, żeby mnie trzymali u siebie. - Westchnęła. - Tak wielu kawałków układanki mi brakuje.
Podczas gdy rozmawiali, pociąg opuścił już przedmieścia Londynu. Teraz pędzili przez łąki pełne krów i owiec. Przez chwilę siedzieli cicho, obserwując przesuwające się szybko pola i drogi. Zbliżało się wpół do pierwszej, kiedy na korytarzu rozległ się jakiś hałas, a po chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich uśmiechnięta kobieta z dołeczkami w policzkach.
- Coś z wózka, kochaneczki? - zapytała.
Hermiona nie jadła śniadania, więc zerwała się na nogi. Podobnie uczynił Harry. Wyszli na korytarz. Mieszkając u Grangerów, Hermiona nigdy nie miała pieniędzy na słodycze. Nigdy nie brakowało jej niczego, ale słodycze rodzice zastępczy uważali za zbytek. Oboje będąc dentystami, bardzo dbali o zęby. Z resztą o nią też dbali, nie mogła powiedzieć, że nie. Teraz w jej kieszeniach brzęczały złote i srebrne monety, więc zamierzała kupić tyle marsów, ile zdoła unieść - ale na wózku nie było marsów. A co było? Fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta, najlepsze balonówki Drooblego, czekoladowe żaby, paszteciki z dyni, beczułki, likworowe pałeczki i wiele innych dziwnych rzeczy, które zobaczyła po raz pierwszy w życiu. Właściwie pierwszy raz odkąd była u Grangerów. Bo wszystko to co widziała na wózku skądś kojarzyła. Gdzieś na dnie pamięci czuła smaki poszczególnych słodyczy.  Nie chcąc czegoś pominąć, kupili po trochu wszystkiego i zapłacili za to jedenaście srebrnych syklów i siedem brązowych knutów. Bardzo to było przyjemne, siedzieć sobie z Harrym i pogryzać z nim te wszystkie zakupione przez nich paszteciki, ciasteczka i cukierki.
- A to znasz? - zapytał ją Harry, biorąc pudełko czekoladowych żab. - To chyba nie są prawdziwe żaby, co?
- Nie - odpowiedziała. - Czytałam o nich. W czekoladowych żabach są karty, no wiesz, do zbierania... ze słynnymi czarownicami i czarodziejami.
Harry rozwinął swoją czekoladową żabę i wyjął kartę. Była na niej twarz mężczyzny. Miał okulary-połówki, długi, haczykowaty nos, srebrną czuprynę, brodę i wąsy. Pod obrazkiem było jego imię i nazwisko: Albus Dumbledore.
- A więc to jest Dumbledore! - zawołał Harry.
- Tylko mi nie mów, że nie słyszałeś o starym Dumblu!
Harry spojrzał na odwrotną stronę karty i przeczytał:
ALBUS DUMBLEDORE OBECNY DYREKTOR HOGWARTU
Przez wielu uważany za największego czarodzieja współczesności, Dumbledore znany jest szczególnie ze zwycięstwa nad czarnoksiężnikiem Grindelwaldem (1945), z odkrycia dwunastu sposobów wykorzystania smoczej krwi i ze swoich dzieł alchemicznych, napisanych wspólnie z Nicolasem Flamelem. Profesor Dumbledore lubi muzykę kameralną i kręgle.
Harry znowu odwrócił kartę i ku swojemu zdumieniu zobaczył, że twarz Dumbledore’a znikła.
- Nie ma go!
- A co, myślałeś, że będzie tam tkwił przez cały dzień? - zażartowała dziewczynka. - Wróci. Dla mnie na początku to też był szok. Przyzwyczaiłam się. Ty też się przyzwyczaisz.
Harry patrzył, jak Dumbledore wraca na swoje miejsce na karcie i zdawało mu się, że profesor lekko się do niego uśmiechnął. Hermiona była bardziej zainteresowana pochłanianiem żab niż przyglądaniem się portretom słynnych czarodziejek i czarodziejów, ale Harry nie mógł oderwać od nich oczu. Wkrótce miał już nie tylko Dumbledore’a, ale i Hengista z Woodcroft, Alberyka Grunnion, Kirke, Paracelsusa, Morganę i Merlina. W końcu oderwał oczy od druidki Kliodyny, która drapała się po nosie, i otworzył torebkę fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta.
- Musisz uważać - ostrzegła go towarzyszka. - Jak piszą „wszystkich smaków”, to naprawdę mają to na myśli... No wiesz, możesz trafić na zwykłe smaki, czekoladowy, marmoladkowy lub miętowy, ale możesz też trafić na szpinakowy, wątrobiany i flaczkowy. - Wybrała zieloną fasolkę, obejrzała ją uważnie i cisnęła w kąt. - Ueeee... Kiełkowa!
Zabawiali się przez jakiś czas, próbując różnych smaków. Harry natrafił na grzankowy, kokosowy, fasolowy, truskawkowy, curry, trawiasty, kawowy, sardynkowy i był na tyle odważny, że odgryzł koniuszek szarej fasolki, której Hermiona nie chciała tknąć. Okazało się, że była smaku pieprzowego. Za oknem robiło się coraz bardziej dziko. Znikły schludne pola i pastwiska. Teraz migały im przed oczami lasy, kręte rzeki i ciemnozielone wzgórza. Rozległo się pukanie do drzwi i wszedł ów pyzaty chłopiec, którego dziewczynka minęła na peronie dziewięć i trzy czwarte. Minę miał raczej żałosną.
- Przepraszam - powiedział - ale czy nie widzieliście ropuchy?
Kiedy potrząsnęliśmy głowami, zaczął lamentować:
- Zgubiłem ją! Wciąż ode mnie ucieka!
- Znajdzie się - pocieszył go Harry.
- Mam nadzieję - westchnął chłopiec i wyszedł.
- Nie rozumiem, dlaczego on tak rozpacza - powiedziała Hermiona. - Gdybym miała ropuchę, zgubiłabym ją jak najszybciej. No, ale ja mam Gavrana, więc nic nie mówię.
Puchacz spał sobie w najlepsze w klatce.
- Przepiękny - powiedział Harry. - Ja mam Hedwigę, sowę śnieżną. Pokażę ci ją w Hogwarcie.
- Gavran to puchacz mszarny. Samo słowo Gavran znaczy po łacinie kruk. Rzadko można spotkać czarno białego puchacza mszarnego, stąd takie imię. Czy Hedwiga to nie jest przypadkiem imię z Historii Magii? - Harry pokiwał głową ze zdumieniem. - Nauczyłam się wszystkich podręczników na pamięć, chyba wystarczy, co?
Harry spojrzał na nią przerażony. Hermiona roześmiała się.
- Jestem kujonką z natury. Wiedziałam od początku kim jesteś. Mam parę dodatkowych książek, no wiesz, lektura uzupełniająca, i wiem, że jesteś w Dziejach współczesnej magii, w Powstaniu i upadku czarnej magii i w Wielkich wydarzeniach czarodziejskich dwudziestego wieku.
- Jestem? - zapytał Harry, kompletnie oszołomiony.
- Ojejku, nie wiedziałeś? Gdyby o mnie tak pisali, wszystko bym wynalazła - powiedziała. - Wiesz już, w którym będziesz domu? Ja mam nadzieję, że będę w Slytherinie, byłoby ekstra, co? Tam trudność może jedynie sprawić moje wychowanie się z mugolami. - Wyjrzała za okno zamyślona. - Chyba lepiej już się przebierzmy, wkrótce będziemy na miejscu.
Harry zamyślił się. Hermiona przebrała się, a on nie zwrócił na to uwagi. Po chwili oderwał się od posępnych myśli i sam przebrał się w szaty Hogwartu.
- Hermiono wiesz w jakim domu byli moi rodzice?
- W Gryffindorze. Ale jestem pewna, że bez względu na wszystko pokochaliby cię. Możesz trafić do każdego domu, ale jestem pewna, że oni oboje chcieliby po prostu, żebyś był szczęśliwy.
Harry uśmiechnął się smutno. Hermiona wiedziała, że pragnie mieć rodziców, tak samo jak ona. Tylko, że on nie ma już nadziei na spotkanie ze swoimi rodzicami, a ona jeszcze ma. Nagle drzwi od przedziału znowu się otworzyły i pojawił się w nich pyzaty chłopiec i wysoki rudzielec z peronu.
- Nie było tu robuchy? Neville swoją zgubił - zapytał protekcjonalnym tonem.
- Tak jak już mówiliśmy nie było tu żadnej ropuchy - Harry ubiegł Hermionę z odpowiedzią, ale poczuła ona, że jest tak samo zirytowany jak ona. Rudzielec uśmiechnął się do nich.
- Jestem Ron Weasley, a wy?
- Ja, Hermiona Granger. A to Harry Potter - tym razem była szybsza.
Ron wytrzeszczył oczy, tak samo jak Neville. Zarumienili się i wgapiali w czoło Harry'ego. Zirytowało go to.
- Tak jak mówiliśmy nie ma tu żadnej ropuchy. Myślę, że musicie poszukać gdzie indziej - Hermiona nie siliła się na uprzejmy ton.
Była to delikatna sugestia, ale chłopcy ją zrozumieli. Oboje spiekli klasycznego buraka i uciekli, trzaskając drzwiami od przedziału.
- Dzięki - Harry posłał jej uśmiech pełen ulgi.
- Do usług - roześmiała się.
Czas upływał im w miłej atmosferze, na przyjemnej rozmowie. Liczyli, że nikt już nie będzie im przeszkadzać, ale drzwi otworzyły się ponownie. Jednak nie przeszedł przez nie właściciel zaginionej ropuchy. Weszło trzech chłopców.
- To prawda? - zapytał. - W całym pociągu mówią, że w tym przedziale jest Harry Potter. Więc to ty, tak?
- Tak - odpowiedział Harry.
Hermiona przyjrzała się dwóm pozostałym chłopcom. Obaj byli tędzy i mieli paskudne miny. Wyglądali na goryli bladego chłopca.
- Och, to jest Crabbe, a to Goyle - rzekł blady chłopiec lekceważącym tonem, zauważywszy jej spojrzenie. - A ja nazywam się Malfoy, Draco Malfoy.
Dziewczynka lekko zakasłała, co mogło być próbą zamaskowania śmiechu.
- Śmieszy cię mo... - zamilkł na chwilę. - Hermiona?!
Jego wrzask rozległ się w połowie pociągu. Wszyscy usłyszeli, że otwierają się drzwi innych przedziałów. Jednak Hermiona skupiła całą uwagę na Draconie. Wydawał się przeszczęśliwy. Jego bladą twarz rozświetlał uśmiech. Spojrzał jeszcze raz na Harry'ego i widać było, że podjął decyzję.
- Do zobaczenia w szkole Hermiono. Mam nadzieję, że będziesz w Slytherinie.
Po czym wszyscy trzej opuścili przedział. To było dziwne, nawet bardzo dziwne. Dziewczynka posłała niepewny uśmiech w kierunku Harry'ego. On odpowiedział jej tym samym. Wyjrzała przez okno. Robiło się ciemno. Pod purpurowym niebem widać było dalekie góry i lasy. Przez korytarz przetoczył się głos:
- Za pięć minut będziemy w Hogwarcie. Proszę zostawić bagaże w pociągu, zostaną zabrane do szkoły osobno.
Hermiona poczuła ucisk w brzuchu, a Harry jakby trochę pobladł. Napełnili kieszenie resztą słodyczy i dołączyli do tłumu na korytarzu. Pociąg właśnie zwalniał i w końcu się zatrzymał. Wszyscy pchali się do drzwi, a później wyskakiwali na wąski, ciemny peron. Dziewczynka wzdrygnęła się, wieczór był mroźny. Potem nad głowami uczniów pojawiła się chybocząca lampa i Hermiona usłyszała głos:
- Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj! No jak, Harry, w porząsiu?
Znad morza głów wystawała włochata twarz Hagrida, gajowego Hogwartu.
 - No, dalej, za mną... są jeszcze jacyś pirszoroczni? Patrzyć pod nogi! Pirszoroczni za mną!
Ślizgając się i potykając, ruszyli za Hagridem po czymś, co wyglądało na stromą, wąską ścieżkę. Po obu stronach było bardzo ciemno. Harry pomyślał, że idą przez jakiś gęsty las. Nikt wiele nie mówił. Neville, chłopiec, który zgubił ropuchę, kichnął raz lub dwa.
- Zaraz zobaczycie Hogwart! - krzyknął Hagrid przez ramię. - Zaraz za tym zakrętem.
Rozległo się głośne: „Oooooch!” Wąska ścieżka wyprowadziła ich nagle na skraj wielkiego, czarnego jeziora. Po drugiej stronie, osadzony na wysokiej górze, z rozjarzonymi oknami na tle gwieździstego nieba, wznosił się ogromny zamek z wieloma basztami i wieżyczkami.
- Po czterech do łodzi, ani jednego więcej! - zawołał Hagrid, wskazując na flotyllę łódeczek przy brzegu.
Hermiona i Harry weszli do łódki razem z Neville’em i Ronem.
- Wszyscy siedzą? - krzyknął Hagrid ze swojej łódki. - No to... NAPRZÓD!
I cała flotylla łódek natychmiast pomknęła przez gładką jak zwierciadło taflę jeziora. Wszyscy zamilkli, gapiąc się na wielki zamek. Piętrzył się nad nimi coraz wyżej i wyżej, w miarę jak zbliżali się do urwiska, na którego szczycie był osadzony.
- Głowy w dół! - ryknął Hagrid, kiedy pierwsza łódź dotarła do skalnej ściany.
Wszyscy pochylili głowy, a łódki przepłynęły pod kurtyną bluszczu, która zasłaniała szeroki otwór w skale. Teraz popłynęli ciemnym tunelem, wiodącym najwyraźniej pod zamek, aż dotarli do czegoś w rodzaju podziemnej przystani, gdzie wyszli z łódek na skaliste, pokryte otoczakami nabrzeże.
- Hej, ty tam! Czy to twoja ropucha? - zapytał Hagrid, który sprawdzał łodzie, kiedy wszyscy z nich wysiedli.
- Teodora! - krzyknął uradowany Neville, wyciągając ręce.
Potem ruszyli w górę wydrążonym w skale korytarzem, idąc prawie po omacku za lampą Hagrida, aż w końcu wyszli na gładką, wilgotną murawę w cieniu zamku. Wspięli się po kamiennych stopniach i stłoczyli wokół olbrzymiej dębowej bramy.
- Wszyscy są? Ty tam, masz swoją ropuchę?
Hagrid uniósł swoją wielką pięść i trzykrotnie uderzył nią w bramę zamku. Hermiona wstrzymała oddech. Czas na rozpoczęcie nowego życia. Czas na rozpoczęcie życia w Hogwarcie. Wśród morza głów dziewczynka wyłowiła blond czuprynę Draco Malfoya. Spojrzała na stojącego koło niej Harry'ego. Był równie zdenerwowany jak ona. Czas by zostawić starą Hermionę Granger za sobą. Czas stać się Hermioną czarownicą.

No witajcie :).
Oto przybywam z prologiem. Mam nadzieję, że się podoba. No cóż. Tu niewiele będzie zgadzało się z książką, ale to moja wersja i mam nadzieję, że moja wyobraźnia przypadnie Wam do gustu :). Ach no i wykorzystam zapewne parę fragmentów książki. Zapraszam do komentowania :)!
Zuza ;*

1 komentarz:

  1. Oh ach ! To jest fantastyczne! Bardzo miło, płynnie i przyjemnie się to czyta. Masz duży potencjał i talent do pisania. Wiem ze nie jestem żadną osobą która może się na te tematy zbytnio wyrażać Ale przeczytałam multum blogów typu dramione i mogę z przyjemnością powiedzieć że masz dar! Piękne i rozwinięte opisy. Nie za krótko i nie za długo. Wszystko jest dobrze wyjaśnione. Jedyne do czego mogę się przyczepić to gramatyka Ale tu może było 2 błędy więc taki błąd to żaden bład ;) Bardzo cie proszę (tak zeby zapobiec katastrofie) jako rozpoczynającą tę przygodę o nie stosowanie wyrażenia,, aaaa" jako krzyku, poniewaz duzo pisarek robi taki bład a to sie zle czyta i fajnie by było jakby Hermiona przyjaźnila się z potterem jeszcze długi czas ( Ale to już takie moje zachcianki xd ). Jestem ciekawa, co dalej :) Będę tu zaglądać. Wiec, że masz nową fankę ;* Pozdrowienia i (napiszę jak każdy xd) weny !
    《~♡~》

    OdpowiedzUsuń